Dzisiaj chcielibyśmy zwrócić Państwa uwagę na cenny tekst, który napisała Pani Dorota Jones-Olszanka, zamieszczony w dniu wczorajszym we wpisie:  Czego Dolny Śląsk może nauczyć się od Czechów w kwestii troski o dziedzictwo kulturowe?

Ziębice'2015
Ziębice’2015

Cytaty z powyższego artykułu zilustrujemy naszymi zdjęciami z niektórych miejsc, które odwiedziliśmy na Dolnym Śląsku i nie tylko.

Gorąco polecamy lekturę całego tekstu z oryginalnego wpisu, bo przykładów z Czech nie będziemy zamieszczać w naszym wpisie, a jest tam na co popatrzeć i o czym przeczytać.

W naszym wpisie wybierzemy tylko niektóre fragmenty z wnioskami dla naszego „systemu” ochrony dziedzictwa – piszemy w cudzysłowiu  „systemu”, bo naszym rodzimym „metodom” ochrony dużo jeszcze brakuje choćby do tego co od wielu pokoleń robią Czesi.

Willa Hermanna Fränkla w Prudniku
Willa Hermanna Fränkla w Prudniku

To, że niektóre obiekty udaje się ratować, jak choćby powyżej na zdjęciu zabytkową willę w Prudniku z przeznaczeniem np. na ośrodki kultury, nie oznacza, że z działań w zakresie ochrony zabytków możemy być zadowoleni choćby w stopniu podstawowym.

Mamy w porównaniu do Czechów oczywiście różne uwarunkowania historyczne, ale zarówno zaraz po wojnie jak i obecnie, już wczasach demokracji, mieliśmy mało konkretnych pomysłów, a jeszcze mniej skutecznej ich realizacji.

Tutaj jeden z fragmentów autorstwa Pani Doroty Jones-Olszanka:
Jeszcze przed końcem wojny emigracyjny rząd czechosłowacki wydał tzw. dekrety Benesza. Na mocy kilku z nich, a także w wyniku drugiej reformy rolnej (pierwsza miała miejsce jeszcze w okresie międzywojennym), po roku 1945 upaństwowiono wszystkie majątki oraz siedziby ziemiańskie i arystokratyczne. W wyselekcjonowanej setce najbardziej wartościowych posiadłości od razu ustanowiono państwowe muzea, zabezpieczając tym samym budynki, otoczenie, a zwłaszcza wyposażenie, umeblowanie, biblioteki, oraz dzieła sztuki i zdobnictwa, przed zniszczeniem i grabieżą. Sprytne, prawda? Bardzo trzeba się wysilić, żeby u nas wyliczyć choćby kilka pałaców, które udało się po 1945 roku ocalić w całości. Na pewno więc czescy konserwatorzy i muzealnicy mieli łatwiejsze zadanie tworząc muzea w rezydencjach, w których nawet kilkusetletnie żyrandole, okiennice i klamki pozostały na miejscu przez całą wojnę, nie mówiąc już o imponujących księgozbiorach, obrazach europejskich mistrzów, czy o monumentalnych rzeźbach antycznych bóstw, którym nikt nie utrącił głów!„.

Kozłówka'2015
Kozłówka’2015
Kopice'2015
Kopice’2015

Kolejny fragment z tekstu Pani Doroty: „Jednak najnowsza historia jest tylko częścią odpowiedzi na pytanie „jak oni to robią?”. Na bogatym Dolnym Śląsku bezpośrednio po wojnie zachowało się jeszcze dużo zabytków w stanie umożliwiającym odtworzenie oryginalnego wyglądu – nie wszystko nam Sowieci zdążyli wywieźć, zburzyć czy podpalić. Były ograbione z małej architektury, ze zdewastowanymi parkami, zaciekającymi sufitami, ale stały, często z oryginalną dekoracją wnętrz, sztukateriami, piecami. Za większość zniszczeń odpowiedzialni są niestety sami Polacy – nowi mieszkańcy, szabrownicy, a także nieudolne i obojętne władze lokalne. Nie bez znaczenia były także potrzeby ideologiczne, które nakazywały np. burzyć stojące jeszcze kamienice na budulec dla zniszczonej Warszawy lub przeznaczać na chlewy wraże „pałace niemieckich obszarników”. Przeznaczenie większości siedzib szlacheckich na mieszkania czy obiekty PGR-owskie pogłębiało ich dewastację. Jednak przynajmniej nie popadały one w totalną ruinę. Były pod dachem, który ktoś od czasu do czasu reperował, a fakt, że miały gospodarza, chronił je też do pewnego stopnia przed wandalizmem. W ten sposób do 1989 roku na Dolnym Śląsku zachowało się we względnym stanie używalności kilkaset pałaców i dworów. Były ogołocone z wyposażenia, lecz to transformacja po roku 1989, wraz z nieudolną prywatyzacją tych zabytków, wbiła ostatni gwóźdź to trumny większości z nich. Ofiary transformacji, takie jak pałace w Kopicach, Bożkowie, Żarskiej Wsi i wielu, wielu innych miejscach, zwłaszcza w zachodniej części regionu, już nigdy nie odzyskają dawnej świetności. Są smętnymi resztkami samych siebie i trzeba szaleńca, żeby je podnieść z ruiny. Chociaż i niemożliwe staje się czasem możliwe, czego dowodzą udane rewitalizacje kilku pałaców w Kotlinie Jeleniogórskiej.

Jednak nigdy tak naprawdę nie dowiemy się, jak wyglądała większość z nich: czy oranżeria w Kopicach dorównywała choć w części tej w Lednicach; albo czy żyrandole w Kamieńcu Ząbkowickim były tak olśniewające, jak te w Bitowie, a kute ogrodzenia tak doskonałe, jak te w Hlubokiej.

Ratno Dolne'2002
Ratno Dolne’2002

Kolejny fragment teksty Pani Doroty – czy doczeka się lektury wśród instytucji i osób odpowiedzialnych (także nas samych) z kreatywnym wyciągnięciem wniosków dla naszej rodzimej rzeczywistości?: „I tutaj nasza historia rozmija się z czeską. Bo tą najświeższą tworzymy my sami w naszym suwerennym państwie, jednocześnie poprzez nasze czyny i zaniechania kształtując przyszłość. Czego więc możemy i powinniśmy się szybko nauczyć od Czechów?

Pierwsze pytanie, jakie się nasuwa po obejrzeniu tych cudów, brzmi: jak oni to wszystko finansują? Otóż w odróżnieniu od Polski widać wszędzie, że Czesi mają coś, czego Polska nie ma: SYSTEM ochrony zabytków aktywnie zarządzany przez państwo. Ilość posiadanych przez państwo obiektów zabytkowych – muzeów jest faktycznie imponująca i absolutnie nieporównywalna z sytuacją w Polsce. Są one nieprzerwanie administrowane i dotowane od 1945 roku. Prawie wszystkie to pałace i zamki odebrane arystokracji po wojnie wraz z pełnym wyposażeniem i dziełami sztuki, a są to obiekty, w porównaniu z realiami polskimi, bardzo wysokiej klasy.

Sądzę, że ta ciągłość i fakt egzystowania w otoczeniu wyrafinowanej sztuki dosłownie w każdym zakątku kraju, wytworzyło silną kulturę stałego wspierania i finansowania dziedzictwa ze środków publicznych. Dodatkowo, obiekty te przynoszą wpływy z biletów wstępów, które w porównaniu z Polską nie są tanie (całościowe zwiedzanie pałacu z czeskim przewodnikiem kosztuje ok. 40 zł. – innych opcji zwiedzania na ogół nie ma). Za fotografowanie obowiązuje osobna opłata w wys. 100 kc, czyli 16 zł. Wszystkie te obiekty jako „państwowe zamki i pałace” (státní hrady a zámky) są zarządzane i udostępniane w ten sam sposób. Obecnie Ministerstwo Kultury Republiki Czeskiej, za pośrednictwem Narodowego Instytutu Ochrony Dziedzictwa, administruje 103 obiektami państwowymi.

Istnienie systemu ochrony dziedzictwa widać nie tylko w podejściu do najwartościowszych zabytków. Jest ono także ewidentne w trosce o całe zespoły zabytkowe, które są chronione w ramach stref ochrony konserwatorskiej. Otóż w miastach historycznych (a tu, podobnie jak na Dolnym Śląsku, każde miasto jest zabytkiem!) wydzielono „strefy zabytkowe” lub „miejskie strefy zabytkowe” („památkova zóna” lub „mestska památkova zóna”), o czym informują brązowe tablice przed wjazdem do miast lub innych miejsc historycznych. Miejskie strefy zabytkowe zazwyczaj obejmują stare miasto w granicach wyznaczonych historycznie przez fortyfikacje miejskie, często z zamkiem wraz z jego fortyfikacjami oraz kościołami (np. Pardubice). Strefy zabytkowe chronią całe zespoły, wraz z otoczeniem, panoramą, osią widokową, małą architekturą i zielenią. Wjazd pojazdami jest tam zazwyczaj ograniczony lub zakazany, a w obrębie strefy obowiązują ściśle przestrzegane zasady organizacji przestrzeni. Nawet najmniejsza wioska, jeśli ma do zaoferowania jakiś zabytek (a najczęściej jest to zamek wielkości Wawelu lub kościół wielkości katedry), jest oznaczona jako „památkova zóna”.”

Paczków'2015
Paczków’2015

Kiedy na wiosnę tego roku byliśmy w kilku pięknych miasteczkach na Dolnym Śląsku, to brakowało nam bardzo tego kompleksowego myślenia i działania o strefach zabytkowych. Owszem remonty niektórych obiektów w końcu się odbyły, ale jest to działanie w większości miejsc punktowe, pewnie ze względu na brak funduszy, ale tym bardziej to uwypukla brak kompleksowego myślenia o całej przestrzeni zabytkowej. I jeśli patrzymy na pięknie odnowiony ratusz, kościół, pałac czy kamienice to tuż obok dostrzegamy smutny kontrast – swoiste dziury w tkance miasta, o których nawet nikt nie pomyślał, a co dopiero wpisał je do planu działań rewaloryzacyjnych.

Kłodzko'2015
Kłodzko’2015

Kolejny fragment teksty Pani Doroty: „Te zaobserwowane ślady istnienia systemu ochrony dziedzictwa potwierdza szybkie przeszukanie internetu. Znajdujemy w nim dokument w jęz. angielskim p.t. „Polityka Kulturalna Czeskiej Republiki”: http://www.mkcr.cz/assets/kulturni-politika/cultural-policy_EN.pdf. Już pobieżne przeczytanie fragmentów pokazuje, jak bardzo czeskie myślenie o ochronie dziedzictwa różni się od polskiego: dziedzictwo kulturowe traktowane jest bowiem jako bardzo ważny element zrównoważonego rozwoju kraju. Znajduję tam n.p. takie zdania, że dziedzictwo i kultura mogą napędzać gospodarkę, że kultura i gospodarka nie są wykluczającymi się nawzajem pojęciami. Oraz takie, że Czechy nie tylko traktują rozwój kulturalny społeczeństwa jako priorytet, ale mają wręcz wizję bycia liderem kulturowym w środkowej Europie, pragnąc znowu zaistnieć jako ważne centrum, tak jak kiedyś, na przecięciu się szlaków. To jest myślenie z gruntu zachodnie. Od naszego traktowania dziedzictwa, jak kuli u nogi radośnie rozwijającego się kapitalizmu, dzieli je absolutna przepaść! Najwyraźniej w ich ministerstwie i delegaturach ochrony zabytków są ludzie, którzy rozumieją, że kraj leżący w środku Europy musi mieć kompleksową i nowoczesną politykę ochrony dziedzictwa, bo ono jest tak samo ważne jak czyste powietrze.

Tak, Czesi mają mnóstwo zabytków europejskiej klasy, ale też ich podejście do zabytków jest na wskroś europejskie. Mają oni wizję przyszłości, w której poczesne miejsce zajmuje dziedzictwo kulturowe, które pragną przechować, prezentować innym i z którego sami chcą korzystać. A że nie jest to podejście ograniczone jedynie do garstki pięknoduchów, naukowców czy urzędników w sektorze kultury, przekonać się można na każdym kroku. Bo kulturze przez wielkie K sprzyja kultura codzienna społeczeństwa czeskiego. Nigdzie nie widziałam śmieci, graffiti, niszczenia czegokolwiek, braku szacunku do zabytków.


Niestety zmiana sposobu myślenia całych pokoleń Polaków, w tym szczególnie tych najmłodszych, to zadanie trudne, ale nie niemożliwe. Pisze o tym Pani Dorota: „Podobnie jak Anglosasi, Czesi mają szacunek do swojego otoczenia, do środowiska i do innych ludzi, gdzie liczy się komfort własny i drugiego człowieka, gdzie we wszystkich czynnościach codziennych uważa się, żeby nie sprawić innym w swoim otoczeniu dyskomfortu. Stąd ten brak śmieci. Bo śmiecąc, zostawiając bałagan, niszcząc coś, czy łamiąc zasady dobrego zachowania, sprawia się przykrość bliźnim, burzy społeczny ład.

Szacunek do środowiska widać w kompleksowym podejściu Czechów do krajobrazu, w którym chroni się przyrodę i kulturę, małe i duże elementy otoczenia, dba się o nastrój miejsca i jego integralność. Zauważyłam też, że w każdym obiekcie dużo uwagi poświęca się dzieciom: a to specjalne wystawy (Litomyśl), a to kolorowanki, trasy, zabawy edukacyjne. W taki sposób świadomie wychowuje się nowe pokolenia w szacunku do dziedzictwa, pokazując je poprzez zabawę i eksplorację, stymulując naturalną ciekawość dziecka.

Porównywanie naszego stosunku do dziedzictwa historycznego z podejściem do tych zagadnień Czechów wypada niestety dla nas bardzo niekorzystnie. Pani Dorota pisze o tym tak: „Niestety, te wszystkie porównania nie świadczą dobrze o państwie i społeczeństwie polskim i o jego stosunku do dziedzictwa. To, co ja i garstka entuzjastów uważamy za absolutną normę, jakoś zupełnie nie przebija się ani do głów rządzących, którzy dziedzictwo traktują jak zło konieczne, ani do rzesz rodaków, którzy są na nie wręcz obojętni. Fakt, nie mamy ani tej ilości, ani jakości obiektów. Może gdybyśmy mieli, nabralibyśmy większego szacunku do otaczających nas śladów historii. Może gdybyśmy nie musieli z obrzydzeniem odwracać wzroku od walących się ruder, w których dawne piękno zamieniło się w odrażającą brzydotę, chętniej myślelibyśmy o zabytkach jako o dobru, o czymś, co jest wartościowe, co nas może wzbogacić duchowo.

Może jeszcze zbyt dużo tej brzydoty i brudu dookoła, żeby „nowe” się przejadło i żeby nasi rodacy zatęsknili za utraconym „starym”. Zawsze dziwi mnie, że Polska, która straciła tyle historycznego bogactwa w wojnach i zawieruchach, pozwala sobie nadal tak nonszalancko na utratę tej niewielkiej ilości zabytków, która jeszcze stoi. Widać, nie rozumiemy, że tracąc materialną spuściznę raz, tracimy ją na zawsze. Nasze dzieci i wnuki po to, żeby zobaczyć, jak wyglądało średniowieczne miasteczko, jak żyli książęta w epoce baroku, albo jak działała XIX-wieczna parowozownia, będą musiały jeździć do Czech albo do Niemiec. Renesans będą znały tylko z serialu o Borgiach, a gotyk z Harrego Pottera.

Biała'2015
Biała’2015

I fragment z podsumowania Pani Doroty: „Smutna jest nieuchronna konstatacja, że nie widać żadnych ruchów, aby nasze władze miały serio zająć się naszym wspólnym dziedzictwem. Tu nie widać woli, by cokolwiek chronić, nie ma żadnej wizji, więc większość jeszcze istniejącej zabudowy historycznej na Dolnym Śląsku zostanie najpewniej stracona bezpowrotnie: zawalając się, lub na skutek zniszczenia ich autentycznej, zabytkowej tkanki nieodpowiednią modernizacją. Niektóre z zabytków będą miały szczęście, znajdując swoich rycerzy w lśniących pancerzach, którzy będą dzielnie walczyć z biurokracją, niechęcią sąsiadów i brakiem funduszy, aby ocalić swój wymarzony skarb. Ilu jednak znajdzie się takich herosów? Z niepokojem myślę o tym, jak będzie wyglądał za parę lat dolnośląski krajobraz, bo bez kompleksowej ochrony zagrożony jest on z wielu stron. Tych kilka rodzynków – wyremontowane kompleksy pałacowe zaadaptowane na hotele – nie zastąpią ogólnodostępnych, wypełnionych cackami obiektów muzealnych czy okolic, w których jeszcze możemy pokazać naszym dzieciom autentyczny czar minionych epok, ale bez odrażających ruin w chaszczach czy walących się stodół.

My, dorośli, uwrażliwieni na kulturę i dziedzictwo w czasach mniej materialistycznych, mamy obowiązek edukować nowe pokolenia i kształtować ich gusta, rozbudzać ciekawość. Wielu z nas ma szczęście, bo wychowywało się w czasach, gdy w radio była muzyka poważna i jazz, a w czarno-białej telewizji rysunki zabytkowych miejsc, które wyczarowywał piórkiem i węglem na żywo przed kamerami prof. Wiktor Zin. Społeczeństwo nieznające wartości dziedzictwa kulturowego nie ceni go i nie chroni. Nie wie, co traci. Bez autentycznych zabytków, bez świata “hand made”, bez obcowania z namacalnymi dowodami historii, tracimy jakby trzeci wymiar – wszystko staje się płaskie i nudne, jak ściana wygładzona warstwą styropianu. Nie ma też czwartego wymiaru: czasu – przeszłość możemy wszak podejrzeć z tych zastanych resztek spuścizny materialnej, bez których nasze życie będzie bezrefleksyjne i ubogie w doznania estetyczne.

To wszystko zdają się rozumieć włodarze i mieszkańcy niewielkiego kraju “za miedzą” – tak do nich blisko, a tak daleko!


Czy więc jedyną, choć marną, pociechą będzie dla nas wszystkich działalność tych praktycznie „błędnych” rycerzy, którzy jeszcze ratują i będą ratować niektóre obiekty, pomimo nie zachęcającego „systemu” i wszelkich innych „kłód pod nogi”?

Loading


Zostaw komentarz = Leave a comment

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.